Sala Przejścia

Nawet bogowie nie mieli w zwyczaju przekraczać progów Sali Przejścia. Była jedną z tych sal w niebiosach, do których nikt – prócz specjalnie wyznaczonych istot – nie mógł wejść.

Miejsce owo w zasadzie trudno było nazwać nawet salą. Wszystko tu było zupełnie białe. Białe niebo, które ciągnęło się w nieskończoność, i okalające je białe chmury. Tak samo jak jakikolwiek promień padającego tutaj światła – również biały. Nie było tu ścian, sufitu czy nawet podłogi. Gdyby ten teren miał oglądać człowiek, dostrzegłby jedynie oślepiającą pustkę. Spod zmrużonych powiek trudno byłoby dojrzeć cokolwiek poza nienaturalnie jasną, na pozór zupełnie pustą przestrzenią. Miejsce to nie było bowiem przeznaczone dla oczu śmiertelnych.

To właśnie tutaj – do Sali Przejścia – trafiały dusze zaraz po skończonym rytuale, jaki przechodziła każda istota żyjąca na ziemi po swojej śmierci. Dla większości zmarłych był to symbol końca ich ziemskiego żywota. Zdarzały się jednak wyjątki. Przypadki, w których dusza tuż po dotarciu do Sali, wracała na ziemię. Działo się tak wówczas, gdy za sprawą potężnych zaklęć lub boskiego kaprysu wracano jej życie. Tacy szczęściarze pamiętali z pobytu w jednej z najwspanialszych sal w niebiosach tylko tę przejmującą, bezkresną jasność. I to dzięki takim „recydywistom” na ziemi powstały pogłoski na temat światła czekającego na końcu ciemnego tunelu.
Dla bardziej czułych, anielskich oczu znajdowało się tu jednak coś więcej niż wszechobecne światło. Niezliczone ilości potężnych regałów pnących się w górę, dalej niż był w stanie sięgnąć wzrok. Wypełniały je równie niezliczone ilości białych świec różnej wielkości. Płomienie Dusz, bo tak je zwano, symbolizowały każde życie na ziemi, a ich stopień spalenia odzwierciedlał pozostałą długość danego istnienia. Za pilnowanie Sali Przejścia i przeprowadzanie przez nią dusz zmarłych odpowiedzialne były od zawsze Anioły Światła.
Przez krótką chwilę w okolicy dało się odczuć delikatny powiew wiatru i zapach wypalonego knota. Jedna ze świec właśnie zakończyła swój żywot.
Na wpół eteryczna, kobieca postać uniosła głowę znad sterty ksiąg. Zwróciła się w kierunku świecy, czując znajomą woń. Srebrne spojrzenie utkwiła w woskowej plamie, która pozostała na jednej z półek po cudzym życiu. Rozpostarła duże białe skrzydła o złotych końcach i wzniosła się w powietrze, szybując w stronę odpowiedniego regału. Zawisła na chwilę i wyciągnąwszy dłoń, czekała aż resztki świecy uniosą się w górę i powoli powędrują w jej kierunku. Gdy już się zbliżyły, chwyciła pozostałości Płomienia Dusz, rozcierając je delikatnie na złoty pył. Te po lekkim dmuchnięciu poszybowały w górę, tuż nad jej głową, by po chwili zupełnie zniknąć. Kobieta podleciała teraz bliżej środka Sali, zniżając lot. Znów zawisła, tym razem bliżej ziemi, nad runicznym kręgiem. Wyciągnęła prawą rękę przed siebie i gestem przypominającym rysowanie w powietrzu prostej linii przywołała do swej dłoni, wyższe niemal dwa razy od niej, berło. Prosty, otoczony starannie wyrzeźbionymi motywami piór kij, którego wierzchołek zdobił duży, mieniący się złotą poświatą biały klejnot. Po obu stronach kamienia wyrastały dwa małe, kryształowe skrzydła, wykonane z tego samego materiału, co trzon, na którym był umieszczony. Niebiańska postać wykonała nim kilka ruchów. Tuż przed nią zaczął rysować się kształt potężnych wrót. Wysokie na około pięć metrów drzwi pokryte były runami i znakami, które odczytać mógł tylko pilnujący ich strażnik ona.
– Ta, która dzierży władzę nad drogą żywych i martwych, wzywa was duchy przeszłe, teraźniejsze i przyszłe, otwórzcie przede mną wrota przejścia – wyrecytowała stanowczo, wysuwając smukłą dłoń w stronę drzwi .
Brama powoli zaczęła się przed nią otwierać, ukazując czarną przestrzeń, w której gdzieś w oddali tliło się małe niebieskie światełko. Kobieta uśmiechnęła się. Przestąpiła przez próg, zatapiając się w ogarniającą ją nicość.
Wraz z ustępującą ciemnością rysował się przed nią obraz małej wsi. Kobieta jednak nie przyglądała się otoczeniu. Krajobrazy w świecie żywych rzadko zaprzątały jej umysł. Bywała tu bardzo często. Zawsze w tym samym celu. Wykonanie zadania było jedyną rzeczą, która interesowała ją od przeszło trzystu lat. Zatrzepotała skrzydłami, przyspieszając lot, by po chwili przeniknąć przez ściany i dach. Wylądowała w jednym z okolicznych domów. W nogach łóżka tego, po którego przyszła.
– Kim jesteś?
Słysząc słowa mężczyzny odzianego w szarą togę, skierowała na niego swe spojrzenie. Nie odpowiedziała mu.
– Przeżyłem wiele lat, miałem spełnione życie, ale ciężko mi tak na nich patrzeć – rzekł stojący mężczyzna, wciąż wbijając wzrok w postać przed sobą. Po chwili jednak skupił wzrok na swoim martwym już ciele przykrytym białym płótnem oraz zawodzącej rodzinie, która tkwiła w rozpaczy zgromadzona wokół łóżka, na którym spoczywała jego cielesna powłoka. I tym razem nie doczekał się odpowiedzi.
Pocieszaniem i przystosowywaniem dusz do nowych warunków zajmował się zupełnie inny rodzaj aniołów. Dusze zmarłych po zakończonym przejściu odbierali ich Aniołowie Stróżowie, przydzielani im z góry od chwili narodzin. Kobieca postać spojrzała na swojego rozmówcę, lecz jej twarz nie wyrażała nic poza obojętnością. Westchnęła jedynie i kierując czubek swojego berła na osoby otaczające ciało zmarłego, wykonała jeden ruch przypominający rysowanie pętli. Nie minęła chwila, a wszyscy ludzie, którzy do tej pory zawodzili żałośnie nad śmiercią ukochanego członka rodziny, powoli ocierali łzy z oczu i podnosili głowy. Starsi kiwali głowami, przyznając, że w końcu każdego czeka ten sam los. Matki z uśmiechem szeptały dzieciom słowa o lepszym świecie, do którego mężczyzna ich zdaniem musiał się przenieść. Mężowie ze spokojem gładzili po plecach swoje żony. W powietrzu nie wisiał już ciężar smutku i beznadziei. Teraz ich miejsce zastąpił spokój i nieśmiało tląca się nadzieja.
– Dziękuję – wyszeptał, ujmując jej wolną dłoń i krótko ją uścisnął. – Nie wróciłaś mi życia, ale wróciłaś nadzieję mojej rodzinie. Tylko tego było mi teraz trzeba. – Mężczyzna uśmiechnął się ciepło. Po chwili milczenia dodał: – Teraz możemy już iść. Bo przyszłaś tu po mnie, prawda?
Kobieta w odpowiedzi skinęła jedynie głową. Ponownie wyciągnęła przed siebie berło i wykonawszy kolejne znaki, otworzyła ponownie przejście między światami. Silnym uściskiem chwyciła zmarłego za rękaw togi i odbiwszy się od ziemi, wzbiła się hen ponad najwyższe czubki drzew. Jego Stróż już pewnie czekał po drugiej stronie wrót. Milczała, mimo że mężczyzna nie przestawał pytać, całkowicie pochłonięty lotem i nieznanymi dotąd przeżyciami. Nie robiło to jednak na niej najmniejszego wrażenia. 
Dusze zawsze pytały. Zawsze o to samo: Czemu teraz? Czemu ty? Co będzie później? Jedne przez całą trasę próbowały przebić się przez milczenie swojego przewodnika, inne orientowały się, że nie ma to sensu. Na jej szczęście mężczyzna należał do tych drugich.
Gdy tylko wylądowali, przewodniczka przekazała duszę zmarłego jego anielskiemu opiekunowi. Nikt nie rozumiał zmarłych lepiej. Nikt nie był w stanie oswoić ich z nowym otoczeniem z większą cierpliwością i ciepłem niż ich właśni stróżowie obserwujący ich przez całe życie. Anioł Stróż bardzo często bowiem znał taką duszę lepiej niż ona znała siebie. 
Po udanym przejściu białoskrzydła wróciła do swojego biurka, aby na nowo zatopić się w czytaniu księgi, od której została oderwana.
***
– Ellelet! – Przyjemny męski głos rozniósł się w Sali Przejścia. 
Na dźwięk znanego głosu kobieta przerwała doglądanie kolejnych świec. Sfrunęła ku ziemi i skupiła wzrok na postawnym mężczyźnie przed sobą. Podobnie jak ona miał śnieżnobiałe włosy, teraz związane w luźny kucyk, ledwo sięgający łopatek. Choć oboje nie posiadali cielesnej formy, można było przypisać im pewne cechy: regularne rysy twarzy, srebrne oczy czy bladą, porcelanową cerę. Kobieta uśmiechnęła się łagodnie, co przy jej zazwyczaj zobojętniałej twarzy było bardzo rzadkim widokiem. Mężczyzna zbliżył się do niej. Położył dłoń na czubku jej głowy, delikatnie mierzwiąc włosy, które były znacznie dłuższe niż jego własne.
– Jak się miewa moja ukochana siostrzyczka? – zapytał, a jego przystojną twarz ozdobił szeroki uśmiech.
– Tak jak powinna. – Odsunęła się od niego, odkładając trzymaną przez siebie świecę tam, skąd ją wzięła.
– Och, Elle, czy w tej małej główce jest choć odrobina ciebie? Czy do reszty wypełniają ją wszelkie możliwe zakazy i nakazy? Wiesz, że na nas przymyka się oko, skoro jako jedyni mamy trochę większy wybór działania niż reszta… – zażartował mężczyzna, podkreślając swoje niezadowolenie wywołane jej nieczułą postawą.
– To, że mogę, nie znaczy, że powinnam. Mam swoje zadanie i chcę je wypełniać jak najlepiej. Miałam opiekować się tą Salą w ramach nauk, póki nie przydzielą mi następnego zadania, więc to robię. – Wzruszyła ramionami i jak gdyby nigdy nic zanurkowała w głąb Sali po kolejną księgę.
– No ja właśnie w tej sprawie przyszedłem…
– Domyślam się, że nie przyszedłeś tutaj ot tak – wtrąciła zaraz.
– Przecież wiesz, że nie mogę opuszczać Świętych Ogrodów tak swobodnie, jakbym chciał – podkreślił, chmurząc czoło.
– Wiem, Eschatielu, wiem – oświadczyła, z uśmiechem wypowiadając imię brata. Może i była nieczuła, ale rzadko bywała złośliwa. Z bratem łączyła ją bliska więź i rzadko się sprzeczali. Żadne z nich nie chciało marnować tej chwili wolnego czasu, którego zazwyczaj mieli dla siebie bardzo mało. I choć nie podlegali prawom znanym na ziemi, a czas jako taki nie miał dla nich większego znaczenia, to zarówno Ellelet, jak i Eschatiel pełnili stanowiska strażników dwóch najważniejszych miejsc w całym niebiańskim świecie. Poza wyjątkowymi sytuacjami nie wolno im było opuszczać tych obszarów nawet na krótką chwilę. Dlatego też każdy moment spędzony wspólnie był dla nich tak cenny. – To powiesz mi, z czym do mnie przybywasz, czy nie? – przypomniała się, przerywając krótką chwilę milczenia.
– Ojciec wzywa cię do siebie. Ma dla ciebie kolejne zadanie. W końcu się stąd wyrwiesz. Ja tymczasem popilnuję Sali, później na pewno znajdą tu kogoś w zastępstwo.
– Ale przecież tylko my możemy… – zaczęła.
– Nie tylko my. Athaniel wrócił ze swojej wyprawy. Twój sławetny nauczyciel i wychowawca.
Kobieta pokiwała głową, słysząc od brata te słowa. Wieści bardzo ją uspokoiły. Od dawna nie miała okazji widzieć się z mistrzem.
– A więc wszystkie istniejące Anioły Światła są w komplecie? – dodała po chwili.
Ich rodzaj był bardzo rzadki i mało kiedy liczył sobie naraz więcej jak pięciu przedstawicieli. Od ostatniej wojny jednak było ich już tylko troje.
– Póki co i owszem. A teraz idź, wiesz, że Ojciec nie lubi czekać. – Mężczyzna ponaglił siostrę, niemal wypychając ją z Sali.
***
Gdy stanęła przed największą i zdecydowanie najwyższą ze wszystkich istniejących sal w niebiosach, odetchnęła głębiej. Dawno nie miała okazji tu zaglądać. Ogromne, utrzymane w białej tonacji pomieszczenie miało kształt koła. Jego wnętrze zdobiły masywne kolumny pokryte rzeźbami panujących w zaświatach bogów. Podpory wykonane były z kamienia, przypominającego ziemski marmur. Wszystkie tętniły życiem poprzez intensywne kolory, z jakich stworzono każdy z portretów.
Pierwsza kolumna od lewej przedstawiała Lunę – panią nocy i księżyca. Na ziemi opisywano ją jako młodą, czarnowłosą kobietę o jasnej cerze, odzianą w srebrzystą suknię. Zawsze towarzyszyły jej gwiazdy i jej dwa ukochane złote wilki – Plenus i Neome, symbole pełni i nowiu. Ludzie modlili się do bogini głównie podczas nocnych wędrówek czy morskich podróży. Największą cześć jednak oddawały jej dzieci księżyca - likantropy.
Następny filar poświęcony był patronce sztuki i wszelkiego piękna – Muzie. To do niej modlili się w szczególności artyści. Mówiono, że zjawia się jako nieopisanie piękna kobieta o jasnych lokach, ubrana w złotą szatę, mieniącą się w świetle słońca wszystkimi kolorami tęczy. W dłoni dzierżyła pędzel, by w każdej chwili dodać kolorów do szarości śmiertelnego istnienia. 
Na kolejnej kolumnie znajdował się zarys postaci odzianej w długi czarny płaszcz i szatę z głębokim kapturem, spod którego spozierała na oglądającego zupełna ciemność. Nawet najbystrzejsze oko nie byłoby w stanie dostrzec najmniejszego zarysu twarzy, spod struktury kamienia, w jakim portret ten został wykuty. Ten enigmatyczny wizerunek należał do najbardziej tajemniczego z bóstw, Umbry –  Wielkiego Cienia. Bóstwo roztaczało opiekę nad wszystkimi, którzy żyli w mroku. Wśród jego zwolenników można było spotkać złodziei, skrytobójców, ale nie tylko.
Nikt prócz Najwyższego nie znał tożsamości patrona mroku. Jego ziemskie portrety różniły się w zależności od rasy, wśród której znaleźli się jego zwolennicy. Ludzie przedstawiali go w postaci szczupłego mężczyzny, niemal w całości zakrytego czarną szatą z kapturem osłaniającym twarz, podobnie jak to miało miejsce wśród niebiańskich portretów. Wampiry widziały je pod postacią kobiety o kuszącej figurze, z twarzą skrytą pod czarnym welonem. Szczególnymi wielbicielami Umbry były zaś skryte w podziemiach mroczne elfy. Te matrialchalne stworzenia czciły Wielki Cień w formie wysokiej kobiety. Jednak w przeciwieństwie do większości wyobrażeń na temat damskich bóstw, figura głównej opiekunki podziemia nie sprowadzała się do wyidealizowanej figury i bladej jak śnieg cery. Pajęcza Pani, jak tutaj ją nazywano, uważana była za kobietę silną i przebiegłą. Stąd też jej podobizny ukazywały postać o zdrowej i umięśnionej budowie ciała. Cerę miała czarną jak najczarniejszy onyks, na wzór koloru skóry swoich wiernych wyznawców, a włosy srebrne tak samo jak suknię, w którą była odziana. Najczęściej stała dumnie w swoim rydwanie utkanym z mgły i pająków, których ilości dopatrzeć mógłby się tylko sam autor obrazu bądź znerwicowany fanatyk malarstwa. Pomimo tych wszystkich różnic w postrzeganiu postaci Władcy Cienia, wizje ziemskich istot łączyła jedna, zasadnicza rzecz. Wszyscy w jakimś stopniu wierzyli, że ich oczy są zbyt słabe, by wzrok mógł przeniknąć całun najczarniejszej nocy, jaką otaczała się istota, dlatego nikt nigdy nie dostąpił zaszczytu oglądania jej sylwetki. 
Zaraz za Umbrą można było dostrzec wizerunek Grany, lecz jej imię znały wyłącznie stworzenia pozaziemskie . Wśród śmiertelnych była nazywana Panią Trzech Symboli lub Matką Naturą. Czciły ją głównie istoty żyjące w małych osadach, plemionach. Cześć oddawał jej każdy, kto czuł silny związek z przyrodą i naturalnym porządkiem rzeczy. Nie miała wielkich świątyń. Ludzie zwykli stawiać ku jej chwale kamienne pomniki i święte kręgi. Leśne elfy budowały niewielkie kapliczki wśród najwyższych drzew. Objawiała się zwykle jako dojrzała kobieta o pełnych kształtach, odziana w zieloną szatę. Zawsze towarzyszył jej Fla’ir – wierny czarny kruk. Symbol jej mądrości i sprytu. Prawą dłoń zaciskała na mieczu, który podkreślał jej wolę walki. Lewą trzymała otwartą i wysuniętą przed siebie, ukazując małe, złote ziarno. Symbol życia, natury i harmonii. 
Dalszy filar pokryty był rzeźbą ukazującą postać Dobrego. Przedstawiony został jako całkiem wysoki mężczyzna, w błękitnej szacie. W prawej dłoni trzymał wagę, a lewej pękniętą czaszkę. Dobry jako jedyny nie posiadał znanego imienia. Jak twierdził, jego znakiem jest nawet najmniejsze dobro i każdy kto je czyni, sławi jego imieniu. Hołdował prawu, sprawiedliwości i ogólnemu porządkowi. Dobro cenił ponad wszystko, jednak w stosunku do zła, w tym demonów bywał całkowicie bezlitosny. Był prawą ręką Ojca, wyróżniając się swoją siłą na tle pozostałych bóstw. Prócz Ojca, był najpopularniejszym bóstwem jakie czczono na ziemi. Nie był zwolennikiem ofiar. Jedynym do czego nakłaniał swoich wyznawców, była szczera modlitwa. Każda uzasadniona, sprawiedliwa walka, była walką w imieniu Dobrego.
Vita’nah i Crea’tah, jedyne siostry bliźniaczki w niebiańskim panteonie. Obie kobiety znane były ze swej drobnej postury i wyjątkowo długich włosów, układających się w gładkie loki. Vita’nah miała włosy czarne zaś Crea’tah złote. Rzeźbiarz przedstawił je odziane w togi, charakterystyczne dla wszystkich bóstw. Vita’nah opiekowała się energią magiczną i wszystkim co wiązało się z tworzeniem za pomocą czarów, ale także ze zdobywaniem wiedzy, w tym alchemią. Jej strój miał kolor czerwony, zwykle dzierżyła w dłoni ozdobiony kostur bądź grubą księgę. Crea’tah natomiast była patronką rzemieślników. Wszystkich tych, którzy w kreowaniu nie potrzebowali pomocy energii, innej niż własnych rąk. Jej togę zabarwiono na rdzawy pomarańcz. Prócz togi, przedstawiona została w fartuchu kowalskim, z małymi okularami na drobnej twarzy. Crea’tah była szczególnie poważana w krasnoludzkich twierdzach, choć tam uważano ją za postawnego przedstawiciela tej rasy, w sile wieku o ognisto rudych włosach i brodzie. Tam, nazywała się Creson Płomienny i pod tym imieniem sławiono ją na ziemi. Vita’nah przedstawiano wśród śmiertelnych głównie jako potężną czarodziejkę, zależnie od rejonu ludzką bądź elfią. Żadnej z sióstr nie przeszkadzał ten stan. 
Z ciekawością obserwowały wszystkie wymysły obywateli ziemskich krain. Tworzenie opisów uwielbionych bóstw, też było w końcu jakąś kreacją. 
Ostatnia z rzeźb przedstawiała Mortinusa. Władcę śmierci. Tutaj ukazano jego osobę w postaci szczupłego mężczyzny w szarej todze. W dłoni trzymał klepsydrę, stojąc na stosie z czaszek. Na ziemi miewał podobne wizerunki, choć często toga była czarna. Wśród podstawowych atrybutów zazwyczaj widywało się czaszki, miecz czy kruki. Był opiekunem przemijania. Strażnikiem życia i śmierci. Jego głównymi zwolennikami byli zarówno ziemscy kapłani, grabarze, a zwłaszcza nekromanci. Choć Ci ostatni nie znajdowali jego większego uznania. Ingerując w śmierć, zaburzali wszystko to, co Mortinus sobie cenił. Ponieważ jednak był neutralny, jak neutralna jest sama śmierć, ingerował w ziemskie wydarzenia wyłącznie na polecenie Ojca. Jego Elellet znała najlepiej, ponieważ czasem spotykali się na ziemi, kiedy przychodziła po duszę zmarłego. Był bardzo cichy i oszczędny w słowach. 
Anielica jeszcze raz omiotła wzrokiem okazałą komnatę. Ostatnia podpora stała pusta. Zamiast wizerunku bóstwa, filar pokrywał jedynie gładki, podobny do ziemskiego marmuru kamień. Puste miejsce szybko skojarzyło jej się z Bys’malem. Panem otchłani i destrukcji. Z początku Ojciec powołał go jako opiekuna wszystkich złych uczynków. Ze względu na zachowanie równowagi. Jednak z czasem monotonne doglądanie śmiertelników nie wystarczyło i Bys’mal złamał zasadę o nieingerencji. Zstąpił z nieba i pod różnymi postaciami zaczął siać zamęt i zniszczenie. Wiele niepotrzebnych w historii ziemi wojen miało miejsce, wyłącznie za jego sprawą. Co więcej, korzystając ze swojej krwi powołał do życia nową, wyjątkowo niebezpieczną rasę zwaną demonami. Nie mogąc tolerować takiej niesubordynacji, Najwyższy strącił go z niebios, wymazując tu wszelkie ślady po jego istnieniu. Wszystkie Anioły zostały obdarzone zdolnością wyczuwania zbliżających się demonów, a Anioły Światła, znacznie zyskują na potędze, im bliżej demona się znajdują. Od chwili strącenia, domem zbuntowanego bóstwa stała się Wielka Otchłań. Miejsce głęboko pod ziemią, głębiej niż ktokolwiek i kiedykolwiek zdołałby się zapuścić. 
Choć bogów było wielu, Ellelet wiedziała, że w rzeczywistości istnieje tylko jeden. Najwyższy. Cała reszta bogami nazwana została na ziemi, na skutek swoich manifestacji wśród mieszkających tam istot. Tak naprawdę, wszyscy byli wysłannikami Ojca, jego niebiańskimi asystentami, powołanymi przez niego do życia do opieki nad wyznaczoną dziedziną. Tylko Ojciec istniał od zawsze i tylko on mógł tworzyć takich jak oni. 
Poza pięknymi kolumnami, pomieszczenie mogło pochwalić się równie imponującą podłogą. Posadzka wyłożona była niezliczoną ilością kafelków, które układały się w misterną mozaikę przedstawiającą rodzaje istniejących w tym świecie aniołów. W jej centrum jawił się wizerunek Ojca – odzianego w białą togę starszego mężczyzny z pogodnym wyrazem twarzy. Podobizna największego z bogów zajmowała środkowy okrąg i była znacznie większa, od pozostałych portretów. Podobiznę Wszech Ojca otaczały mniejsze kręgi, przedstawiające kolejno Anioła Światła, Anioła Stróża, Anioły Krwi oraz Anioły podległe pozostałym bogom. Anioły Światła znajdowały się nad głową najwyższego, jako uosobienie jego woli. Przedstawiano je jako małe dzieci spowite blaskiem. W nogach Najwyższego widniało zaś oblicze postawnej postaci odzianej w czarną togę z kapturem zasłaniającym twarz. Istota ta w prawej dłoni trzymała miecz, zaś w lewej – czerwoną różę. Był to przedstawiciel Aniołów Krwi. To drugi wyjątkowy rodzaj aniołów. Te mroczne byty, podobnie jak ich świetliste odpowiedniki, powołać do życia mógł jedynie Najwyższy. W przeciwieństwie jednak do aniołów pokroju Elellet, te po stworzeniu natychmiastowo wprowadzano w stan głębokiego snu. Zaklęte do odwołania z powodu swojej potężnej mocy zapełniały Czarną Komnatę, stojąc w równych rzędach. Te śmiercionośne stworzenia wybudzić mógł jedynie rozkaz Najwyższego w wypadku wielkiego zagrożenia. Wszyscy w niebiosach modlili się, aby ten moment nigdy nie nastąpił. Przestrzeń pomiędzy Aniołami Światła a Aniołami Krwi wypełniały wszelkie pozostałe rodzaje tych stworzeń. Od Aniołów Muzyki po Anioły Walki i Sprawiedliwości. Powoływane do życia od razu pojawiały się w dorosłej postaci, w pełni wykształconej w dziedzinie, jaką zajmowało się właściwe im bóstwo. Wizerunkami poszczególnych bóstw wypełniony był dalszy krąg mozaiki.
Prócz pięknej podłogi i imponujących filarów nie było w pomieszczeniu zbyt wielu innych ozdób czy mebli. Miało to podkreślać ponad wszystko potęgę, ale i neutralny charakter właściciela. Jedynie skromny, drewniany tron majaczył w oddali. Gdzieś za wizerunkiem Najwyższego z bóstw, który w tej chwili właśnie ów tron objął.
– Witaj, Ojcze. – Ellelet ukłoniła się tuż po przekroczeniu progu. Nie odważyła się podnieść głowy, póki nie usłyszała pozwolenia.
– Wstań, moje dziecko, podnieś swą twarz. – Doniosły głos zabrzmiał w pomieszczeniu, a wysoki mężczyzna w sile wieku podniósł się z tronu. Kiedy dostrzegł kobietę przed sobą, przybrał pogodny wyraz twarzy i zaraz zbliżył się w jej stronę dostojnym krokiem. Stając tuż obok niej, odezwał się ponownie: – Długo nie miałem okazji cię oglądać, Ellelet.
– Strażnikom Wrót Przejścia nie wolno opuszczać posterunku, chyba że udają się po dusze zmarłych. – wyrecytowała zdanie wprost wyjęte z regulaminu.
– Wiem, moja droga, wiem. Sam ustalałem to prawo – odpowiedział mężczyzna z wyraźną nutą rozbawienia w głosie i pogładził niższą od siebie anielicę po włosach. Po chwili dodał: – Słyszałem, że doskonale sobie radziłaś na swoim stanowisku. Twoi nauczyciele bardzo cię chwalili. Ogromnie mnie to ucieszyło.
– Zatem i ja się cieszę, Ojcze, że sprawiłam ci przyjemność swoim zachowaniem – ponownie wyrecytowała, brzmiąc jak czytany na głos podręcznik dobrego zachowania.
– Och, skończ już ten oficjalny ton, moja droga. Powiedz czasem do mnie: „tato”.
 Przez ciebie czuję się staro. A jest to wyczyn dla kogoś, kto ma tysiące lat na karku. Uwierz mi. – Mężczyzna westchnął cicho, kręcąc głową na boki.
– Ależ, Ojcze, jesteś Ojcem bogów, stoisz na ich czele, muszę okazywać ci należyty szacunek, jak wszyscy – wtrąciła, broniąc swojej nienagannej postawy.
– Całą sobą okazujesz szacunek absolutnie wszystkiemu, co tylko istnieje. W zasadzie powinienem uznać tę cechę za twoje drugie imię… Ale póki jesteś ze mną, a nie na zebraniu rady, nie musisz być taka poważna. Dobrze?
– Dobrze, Ojcze… to jest, tato – poprawiła się zaraz, podnosząc głowę i w końcu spoglądając mężczyźnie w oczy.
– Od razu lepiej. A teraz moja kochana, Ellelet, wyjaśnię ci, po co wezwałem cię akurat teraz – zaczął spokojnie. – Widzisz… poleciłem Athanielowi zakończyć podróż, na którą go wysłałem ponad sto lat temu, aby mógł on przejąć twoje obowiązki w Sali Przejścia. Anioły Światła, jak wiesz, są jedynymi, które nie posiadają z góry ustalonych zdolności i zajęć. Dlatego też nigdy nie miałem zamiaru ograniczać twej nauki do pilnowania bram. Było ci to potrzebne do nauki cierpliwości i wytrwałości. A także byś miała okazję choć trochę zaznajomić się z warunkami panującymi na ziemi. Teraz bardzo ci się to przyda. Mam zamiar bowiem powierzyć Ci podopiecznego – przerwał i spojrzał na anielicę, czekając na jej reakcję.
– Podopiecznego? Ależ, tato, od tego masz specjalnie wykwalifikowanych Aniołów Stróżów – zdziwiła się wyraźnie takim zadaniem.
– Owszem mam, ale ty jesteś tą, która w sposób szczególny umie pomagać innym. Wiem, że masz do tego talent, bo obserwuję cię od chwili, gdy powołałem cię do życia. Chciałbym, abyś ćwiczyła swoje zdolności opiekuna, wytrwałość w przestrzeganiu prawa, a także byś poznała smak odpowiedzialności za inną osobę. Być może kiedyś zastąpisz brata w opiece nad Ogrodami, przejmując pieczę nad strażnikami i wszystkimi istotami, jakie zamieszkują to święte miejsce. Albo przydzielę ci jeszcze inne miejsce. Teraz jednak zajmiesz się tym, kogo ci wyznaczę. Masz jeszcze jakieś obiekcje moje dziecko? – zapytał wciąż pogodnie, ale już bardziej stanowczym tonem.
– Nie, tato. Będzie, jak każesz – odparła krótko, nie widząc powodu do dalszego sprzeciwu.
– Znakomicie. Zatem podejdź tu do mnie i usiądź obok, weź też przy okazji zwierciadło, które leży obok ciebie, tu na stoliku.
Kobieta bez słowa chwyciła wskazany przedmiot i razem z mężczyzną udała się w stronę tronu. Gdy się do niego zbliżali, tuż obok masywnego siedziska zmaterializowało się drugie, znacznie mniejsze – gabarytów przeciętnego krzesła. Nie można mu było jednak odmówić elegancji. Kobieta zaczekała aż Ojciec zajmie należne mu miejsce i dopiero wtedy zajęła drugie, tuż obok niego. Bóstwo ujęło w dłonie zwierciadło, jednocześnie w nie zaglądając.Po chwili wskazało palcem obraz, jaki się w nim ukazał.
– Zobacz, Ellelet. Widzisz tę kobietę? Ona wkrótce urodzi syna, którym się zajmiesz. Chcę, byś pod postacią ducha zstąpiła na ziemię, pilnowała go i obserwowała, ucząc się ludzkich zwyczajów i zachowań. Pamiętaj jednak, czego cię zawsze uczyłem. Nie możesz ingerować w jego życie. Nie możesz pozwolić mu odkryć swojej obecności. Możesz pomóc mu podjąć decyzję jedynie drobną wskazówką, ale ostateczny wybór musi wypływać z jego własnej i nieprzymuszonej woli. Jaki by on nie był. Istoty ziemskie nie są z góry ukierunkowane na czynienie wyłącznie dobra. Mają wolną wolę i jeśli chcą, działają zupełnie wbrew nawet własnym przekonaniom. Dlatego nawet jeśli jakieś zachowanie wyda ci się złe i niepoprawne, nie przejmuj się i nie staraj się wszystkiego zmieniać, nawet kiedy z góry będziesz wiedziała, że coś się skończy źle, nie wpływaj bardziej niż ci wolno.
– Rozumiem. – Kiwnęła głową.
– Masz dbać o jego życie, starać się wspierać w kłopotach, ale nic ponad miarę i ponad te zasady, które ci wyłożyłem. Ale ponad wszystko, nie możesz dać mu znać o swojej obecności. To najważniejsza zasada. Niech wierzy w szczęście, opiekę bóstw czy cokolwiek będzie chciał. A teraz ruszaj. Nim dotrzesz na ziemię i przybierzesz swoją eteryczną formę, minie kilka godzin. Nie możesz się spóźnić na narodziny własnego podopiecznego, prawda? – ponaglił ją, z ojcowską czułością gładząc jej głowę ostatni raz. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że może minąć wiele lat, nim ponownie się spotkają.
Kobieta nic już nie odpowiedziała. Nigdy nie była dobra w zbyt wylewnym wyrażaniu uczuć, o których jak dotąd niewiele nawet wiedziała. Ukłoniła się przed wyjściem i czym prędzej opuściła salę. Miała mieszane odczucia co do tego wszystkiego. Jak dotąd żaden z Aniołów Światła nie przejmował opieki nad ziemskimi istotami, więc czemu Ojciec wysłał akurat ją?

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Narodziny Światła

Biały Jeleń