Biały Jeleń

Ellelet była pełna podziwu. W porównaniu do niebios, czas płynął na ziemi znacznie szybciej. Pełniąc funkcję strażnika Sali Przejścia, niejednokrotnie miała wrażenie, że czas stoi tam w miejscu. Jednak każdy Płomień Dusz, wyprowadzał ją z tego błędu. To dla niej stał w miejscu czas, była bytem pozaziemskim, wiecznym. Ludzie zaś rodzili się i przemijali stosunkowo szybko. Szybciej niż inne rasy, które tu zamieszkiwały. Byli oczywiście tacy, którzy poznawali arkana magii i dzięki nim zapewniali sobie młodość i dużo więcej czasu. Jednak dla większości ludzi, czas płynął w nieubłaganym tempie. 
Lata mijały, a ona tkwiła przy nim, przyglądając się uważnie. Powierzonego sobie chłopca nie odstępowała na krok. Ponieważ była bytem duchowym, nie znała głodu, ciepła, zimna czy zmęczenia. Mogła więc tkwić przy nim dosłownie zawsze.
I choć obserwowała każdą chwilę, do wielu wydarzeń nie przykładała uwagi. Musiała jednak przyznać, że czerpała pewną radość, obserwując jak dziecko dorasta i nabiera nowych umiejętności. W jednej chwili był zbyt mały by cokolwiek zrobić. Chwilę później stawiał pierwsze kroki, wypowiadał pierwsze słowa. W kolejnym oka mgnieniu biegał po podwórku i uczył się pisać. Widziała kiedy płakał wyrażając w ten sposób całą masę potrzeb i emocji. Z każdym kolejnym dniem poznawała swojego podopiecznego coraz lepiej, tak samo jak panujące zwyczaje w wiosce, w której mieszkał. 
Wszyscy jej mieszkańcy wioski żyli w niezwykłej harmonii z naturą. I to Matce Naturze oddawali największą cześć. Ukrytą w głębokiej puszczy osadę, zamieszkiwali ludzie, pochłonięci czynieniem dobra i walką o równowagę w przyrodzie. Od najmłodszych lat uczeni starożytnych rytuałów, w całości poświęcili się ochronie lasów, zwierząt i pilnowaniu odwiecznych praw natury, izolując się od całej reszty otaczającego ich świata. Miejscowych zupełnie nie interesował kontakt z innymi osadami ludzkimi. Tworzyli zamknięte społeczeństwo i własne prawo. Jako jeden z najstarszych istniejących na tym świecie klanów, przywiązywali ogromne znaczenie do swoich tradycji.
Ci, którzy obdarzeni zostali talentem magicznym trenowali się wśród starszych druidów. To oni mieli największy wpływ na życie wioski. 
    Ared, który posiadał połowę jej serca, był inny. 
Nie dość, że w żaden sposób nie przejawiał zainteresowania starodawnymi obrzędami, to w dodatku zdawał się być całkowicie odporny na wszelką magię. Odpierał ją od siebie. Najsilniejsi i najstarsi magowie w wiosce zachodzili w głowę, dlaczego tak się dzieje, nijak nie będąc w stanie rozwiązać tego problemu. 
Żadne zaklęcia i modlitwy nie pomagały. Aura chłopca nie dopuszczała do niego żadnych zaklęć. Nie mógł więc rozpocząć treningu, tak jak jego starszy brat Stylian i wszystkie inne dzieci w wiosce, po osiągnięciu 5 lat. W końcu, po wielu wysiłkach, próbach zrozumienia tego fenomenu i rytuałach aby ów opór zniwelować, wszyscy zgodnie uznali, że taka jest wola Matki Natury.
Wyjątkowa nietolerancję małego dziecka zrzucono na kaprys bogini. W wiosce spowszechniała opinia, że taka widocznie jest cena za cud przywrócenia dziecka do życia w dniu jego narodzin.
Tylko Filian i ona, jego duchowa opiekunka znali powód tej odmienności. Filian domyślał się, że jest to skutek ingerencji zaproszonego przez niego nekromanty, natomiast ona doskonale pamiętała chwilę, w której mężczyzna o silnej, paskudnej energii, kładł na nim swoje ręce, przeklinając go w zasadzie już tylko po to, by nigdy nie mógł poznać prawdy o tym, kto tak naprawdę wrócił mu życie. Rozgoryczony mag śmierci widocznie uznał, że skoro on nie może mieć już z dziecka żadnego pożytku, to nikt w wiosce nie będzie go z niego miał. Ukarał niewinne dziecko, w ramach zemsty za popsute plany myśląc, że jeśli odbierze mu możliwość wyczuwania i posługiwania się magią, wykluczy go ze społeczeństwa.
Sam Ared jako dziecko jednak nie potrafił się z tym tak łatwo pogodzić. Czuł się inny, czuł na sobie spojrzenia mieszkańców. Widziała jak obserwował pobierającego nauki brata, widziała jak starał się zrozumieć, dlaczego ten opór do magii musiał przypaść w udziale, akurat jemu. Oboje rodziców władało magią natury bardzo dobrze, brat w nauce osiągał wspaniałe wyniki, dlaczego więc on musiał być inny? Dlaczego akurat on musiał być tą czarną owcą?
W tym samym czasie kiedy Stylian rósł i chłonął magiczną wiedzę, Ared odkrywał w sobie coraz to silniejszy pociąg do polowań. Braki w talencie magicznym starał się zrekompensować pilną nauką alchemii, jaką pobierał od ojca. Jednym z jego ulubionych eliksirów był ten, który umożliwiał widzenie w ciemności. Tropienie zwierzyny nocą sprawiało mu niemałą satysfakcję. 
Ci, którzy tak jak Ared nie posiadali talentu do magii, wykonywali zwykłe, codzienne prace. Sadzili drzewa, uprawiali pole. Chłopak nie mógł wyobrazić sobie takiego życia.
Zamknięcia w wioskowej klatce. Życia monotonnego, prostego. Czuł, że jego przeznaczeniem jest osiągnąć coś więcej. 
Kiedy tylko mógł, wymykał się nocami z domu uzbrojony w łuk i swoją ciekawość otaczającej go fauny i flory. W polowaniu widział też metodę na spokój. 
Skupiony na konkretnym celu umysł, nie błądził myślami na różne tematy. Nie czuł frustracji i przytłoczenia. Przynajmniej nie przez te parę godzin. W wiosce, gdzie wszelkie życie darzy się ogromnym szacunkiem, zabijanie zwierząt częściej niż to konieczne, było postrzegane jako jedne z najcięższych przestępstw. Jednak i to nie było w stanie go powstrzymać. Te wieczorne eskapady, były jego jedyną rozrywką i ucieczką od szarej rzeczywistości.
*** 
Snuła się za nim jak cień. Ared krążył po lesie już którąś godzinę, nie zdradzając po sobie jakichkolwiek oznak zmęczenia. Ponieważ spędził w ten sposób kilka lat, zdążył nabrać niemałej wprawy w skradaniu się i strzelaniu z łuku. Polowanie wpłynęło też znacząco na cierpliwość i wytrwałość, której anielica nie mogła mu odmówić. 
Wzrokiem nieustępliwie śledził łanię, która kilkanaście metrów dalej skubała spokojnie źdźbła soczystej trawy. Ared znał już te okolice na tyle, by wiedzieć dokąd może zapuszczać się swobodnie, nie narażając się co silniejszym leśnym stworzeniom, jakim zdarzyło się przebywać w pobliżu tego obszaru. W pewnej chwili Ellelet odwróciła się od podopiecznego, co zbyt często jej się nie zdarzało. Skupiła wzrok na zaroślach rosnących za łanią, w którą nadal wpatrywał się skupiony młodzian.
Ared kroczył cierpliwie, krok po kroku zbliżając się z każdą chwilą, na odpowiednią odległość, zamierzał jedną strzałą przeszyć gardło zwierzęcia. 
Był w tym już całkiem dobry. Gdyby tylko nie musiał się kryć ze swoją pasją i mieszkał w przeciętnej osadzie, zapewne miałby już całą izbę przyozdobioną licznymi trofeami, wyprawionymi skórami upolowanej przez siebie zwierzyny. I nawet to, że nikomu nie mógł o tym powiedzieć nie ostudziło jego zapału i determinacji. Łania spłoszyła się. Nieuważny trzask łamanej pod stopą gałązki wystraszył zwierzę, które skoczyło przed siebie, wiodąc strzelca prosto w głąb lasu. 
Daleko poza wszelkie rozsądne granice. 
Wiedząc, że odporny na magię chłopiec, wkrótce do reszty opuści bezpieczne rejony, Ellelet oddaliła się, przenikając przez pobliskie drzewa i krzaki, aż do miejsca, z którego wcześniej wyczuwała wiszące w powietrzu napięcie. Jej oczom ukazała się grupa dorosłych i okazałych centaurów, które właśnie odbywały tradycyjną walkę o przywództwo w swoim stadzie. 
Odziane w połyskujące zbroje istoty, były właśnie w wyjątkowo drażliwym i agresywnym nastroju. Grupa tworzyła krąg, w którym dwa dorodne samce krzyżowały swoje włócznie, z równym uporem i siłą. Otaczająca ich reszta osobników, posiadała długie, piękne łuki. Fakt, że owi strzelcy słynęli ze swej zajadłości i wyjątkowej celności, wcale nie polepszał już i tak kiepskiej sytuacji Areda, który nie mając o niczym pojęcia w najlepsze kierował się w ich stronę. Większość mieszkających w lesie istot posiadała zmysły znacznie wrażliwsze od ludzi. Gdyby go dostrzegli, zaalarmowani potyczką druidzi strzegący okolic lasu, byliby najmniejszym problemem. Większość z nich zwyczajnie nie dotarłaby na czas z pomocą, a centaury słynęły ze swojej upartości i zawzięcia. Nie były też skore do podejmowania jakichkolwiek negocjacji.
Czym prędzej odwróciła się i pomknęła w okolice, w których teraz powinien znajdować się jej podopieczny. Na jej szczęście akurat przystanął by napić się wody z pobliskiego jeziora. Znała jednak jego upór i ciekawość, wiedziała, że ruszenie wprost w na groty strzał pół ludzi i pół koni, było tylko kwestią czasu. Oddaliła się kawałek. Musiała jakoś zmienić kierunek wędrówki chłopca. Nie wolno jej było wpływać na jego decyzję, ale nie widziała teraz innego wyjścia. Po raz pierwszy od narodzin chłopca, znów musiała złamać jedną z narzuconych jej zasad.
Ułożyła dłonie przed sobą, splatając je palcami. Wyszeptała słowa zaklęcia, a jej ciało zniknęło w pobliskich zaroślach. 
Czarnowłosy młodzian kroczył wcześniej wyznaczoną sobie ścieżką. Ciekawość rosła w nim z każdym kolejnym, stawianym na miękkiej trawie krokiem. Już miał stawiać kolejny, kiedy jego uwagę przykuł nagły ruch w pobliskich zaroślach. Wysokość, na której poruszyły się liście, świadczyła o tym, że cokolwiek było za nimi, musiało mieć wielkość przynajmniej dorodnej łani. 
Myśliwy wydawał się zaintrygowany nowym obiektem do śledzenia. Chwilę wahał się nad zupełną zmianą kierunku swej podróży, w końcu mogła być to tylko kolejna sarna, których dzisiaj naoglądał się już wystarczająco. Nie widział powodu by zmieniać kurs tylko z powodu zwykłej zwierzyny. 
Nie widziałby go nadal, gdyby przez ułamek sekundy, między miejscami, w których liście okolicznych krzaków były przerzedzone, nie przemknął mu kawałek białego futra. 
Zaintrygowany, nie wiele już myśląc pognał w zupełnie przeciwną stronę, niż planował wcześniej. Po wyczerpującym biegu, zaraz przy tafli większego jeziora, dostrzegł swój cel. Dorodny jeleń, o śnieżno białym futrze i czarnym porożu. Zwierzę uniosło łeb z nad wody, kierując go w stronę, z której przybył młodzieniec. Stojąc dumnie, utkwił swoje krwistoczerwone ślepia w twarzy młodego łucznika.
Ellelet westchnęła. Mieszkając wśród niebiańskich istot słynęła ze swojej obowiązkowości i przestrzegania wszystkich możliwych zasad. Nawet Najwyższy, który ustanowił większość z nich, często jej to wytykał.
Od kiedy jednak jej opiece został powierzony Ared, wszystko się zmieniło.
Najpierw ocaliła mu życie, a teraz wystawiła się jak na dłoni, łamiąc zasadę o nieingerowaniu i nie ujawnianiu się podopiecznym jednocześnie. W ciągu ostatnich kilkunastu lat złamała ich więcej, niż przez trzysta poprzednich. 
Szybko jednak oczyściła umysł z myśli na temat zasad i kodeksu postępowania, aby z ciekawością obserwować twarz swojego podopiecznego. Miała nadzieję, że jej plan się powiedzie.Z początku jego twarz wyrażała jedynie zaskoczenie, teraz jednak czuła od niego wyraźny podziw. Wychodziło na to, że nowa forma, którą przybrała wywarła na nim jeszcze większy wpływ niż sądziła. Przez chwilę czuła, że zaczyna myśleć jak ludzie. Anioły nie znały odcieni poszczególnych rozumowań. Nie było miejsca na wątpliwości, przypuszczenia czy nieprecyzyjne określenia. Wszystko było czarno białe. 
Albo tak, albo nie. Nie było nic pomiędzy. Ona nigdy się nie usprawiedliwiała, nie szukała wymówek, nie próbowała relatywizować sytuacji czy badać jej pod innym kątem tak by rzucić na nią światło, usprawiedliwiające jej działania. A przynajmniej tak było do tej pory. 
Teraz, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że złamała największe tabu, ujawniając się własnemu podopiecznemu, pod postacią białego jelenia, cieszyła się, że nie złamała jej tak całkiem do końca. Co gorsze, po chwili uświadomiła sobie, że właśnie teraz, przed samą sobą próbuje się usprawiedliwiać. 
Skoro nie mógł wyczuwać i kontrolować magii, nie mógł zorientować się, że widziane przez niego zwierzę ma zupełnie inną aurę, niż normalny jeleń albinos. 
Nie miał pojęcia, że właśnie teraz, przy tym jeziorze, zagląda prosto w oczy nie jeleniowi, a jej samej. Swojej opiekunce.
Niestety młody myśliwy nie miał zbyt wiele czasu na oddanie się zadumie, czy co gorsza na podążenie jej tropem w celu upolowania tak rzadko spotykanego rodzaju jelenia. Szamani odpowiedzialni za trzymanie straży w okolicy, wyczuli w końcu jego obecność. Na domiar złego, któryś zdołał odkryć ślady krwi, pochodzącej z sarny, którą młodzian wcześniej zdołał upolować. 
Całej sytuacji wcale nie poprawiał fakt, że obecnie znajdowali się w najświętszej części całego lasu, szczególnie chronionej i cenionej przez wioskowych. Obecność Areda z łukiem i ślady krwi nie wróżyły dobrze jego przyszłości. Ellelet zdawała sobie sprawę, co zaczyna wisieć w powietrzu, i jakie prawdopodobnie konsekwencje będzie miała ta wyprawa. 
Ale ona nie była tu od ustalania porządków i łagodzenia sporów. Jej celem było pilnowanie, a z tego zdążyła się właśnie wywiązać, po raz kolejny ratując mu życie. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Nie trzeba było długo czekać na reakcję zaalarmowanych strażników. Uciekła w głąb lasu, niby spłoszona nadciągającymi ludźmi, których gniew dało się wyczuć nawet teraz. 
To był kolejny moment, który podkreślał różnicę między dwojgiem braci. Jeszcze chwilę temu Stylian, który skończył ledwo 16 lat, został namaszczony na pełnoprawnego Druida. Dzięki swojemu talentowi i oddaniu, szybko zyskał sobie szacunek wszystkich miejscowych ludzi oraz najstarszych z rady. W dodatku, wkrótce po tym pojął za żonę piękną kobietę, córkę równie utalentowanego druida. Życie było dla niego wyjątkowo łaskawe. Wszyscy wróżyli mu wielką przyszłość.
Z drugiej strony nad losem Areda zawisły czarne chmury. Rada nie miała dla chłopca żadnej litości. Po odkryciu śladów jego nocnych wędrówek, oraz dowodów na uśmiercanie miejscowej fauny, skazano go na wygnanie. Nawet wstawiennictwo Styliana na niewiele się zdało. Pomimo tak wielu różnic pomiędzy nimi, braci od zawsze łączyła silna więź. Stylian nigdy nie przekreślił Areda, pomimo jego braku talentu. Wspierał brata, kryjąc go nawet podczas niektórych z jego wypraw. Jednak decyzja starszych była nieodwołalna, a braterska więź wkrótce miała zostać wystawiona na próbę.
***
Gdy Ared opuścił rodzinną wioskę miał zaledwie 14 lat. W samotną podróż zabrał ze sobą jedynie niewielki prowiant, trochę mikstur i jelenią maskę, jaką do tej pory nosił jego ojciec. 
Dojrzewał w trakcie podróży przez cały kontynent, zwany Sosarią. Z początku dotarł do samej stolicy, Britanii. A raczej trafił tam na lekarskich noszach.
Rannego i na wpół przytomnego, znaleźli okoliczni chłopi w pobliskim lesie. Poszarpane szaty i ślady po sporej wielkości łapie ewidentnie wskazywały na starcie z niedźwiedziem. Przynajmniej dla wprawnego, myśliwskiego oka. Czym prędzej zaniesiono go do klasztoru, gdzie od chłopów przejęli rannego pracujący tam medycy.
Gdy doszedł do siebie, postanowił na trochę pozostać w okolicy klasztoru, czując podziw dla przebywających tam znachorów. Ostatecznie spędził w tym miejscu ponad rok. I choć przez swoją niewrażliwość na energię magiczną, nie mógł ukończyć pełnego szkolenia, jakie przechodzili znachorzy, udało mu się opanować zasady i metody leczenia na tyle skutecznie, aby bez większych problemów poradzić sobie podczas dalszych podróży. 
Ellelet obserwowała gdy znów szykował się do drogi, żegnając swoich dotychczasowych mistrzów. Tym razem za cel obrał tereny wielkich puszczy zielonego księstwa Yew, leżącego na północny zachód od Britanii

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Narodziny Światła

Sala Przejścia