Narodziny Światła

Poduszka z igłami. To było pierwsze o czym pomyślała Ellelet, chłonąc zimowy krajobraz, otaczającego willę lasu. Ogołocone z liści pnie, sterczały smutno pośród białej pierzyny, zupełnie jak igły w poduszce, którą Ared trzymał w swojej pracowni krawieckiej.
Śniegu napadało w nocy sporo. Metrowy, drewniany płot, który odgradzał front posiadłości, wydawał się teraz o wiele mniejszy. Śnieg sięgał go do połowy. Ellelet lubiła zimę. Nie odczuwała zimna, więc nie rozumiała narzekania ludzi, nerwowo chuchających w złączone dłonie by choć trochę ogrzać oddechem czerwony od mrozu nos. Nie rozumiała narzekania na tak zwaną zimową chandrę i krótkie dni. Zima sprawiała, że całą okolicę zalewała niezliczona fala białych, uroczych drobinek, a każda z nich wyglądała trochę inaczej. Padające płatki pokrywały dachy, trawę, drzewa i wszystko inne na swojej drodze. Z pod białego płaszcza śniegu nie było widać błota, brudu czy kawałków niedojedzonej przez drapieżniki padliny. Ludzie szybciej chowali się w domach. Nawet najwytrwalsi pijacy woleli wtedy grzać się w środku karczmy, prostując przemarznięte kończyny przy kominku, delektując się tanim, grzanym winem. Anielica wolała taki stan rzeczy. Cisza, spokój i kilometry pustej przestrzeni przypominały jej o niebiosach, jej domu. Domu, którego nie widziała już od ponad trzydziestu lat. I choć z jej perspektywy była to zaledwie chwila, to jednak nigdy wcześniej nie musiała opuszczać zaświatów na tak długo. Biorąc pod uwagę, że Ared był właśnie w sile wieku, wiedziała że spędzi tu na ziemi jeszcze przynajmniej drugie tyle.
Bardziej jednak niż tęsknota za niebem, trawiło ją uczucie rozczarowania. Przy ostatnim spotkaniu z bratem dowiedziała się, że wrócił Athaniel. Jej nauczyciel. Nie widziała go przeszło sto lat i miała cichą nadzieję, choć minąć się z nim wśród zawiłych korytarzy pozaziemskiej przestrzeni. Jednak Ojciec nakazał jej zejść na ziemię od razu i nie miała do tego okazji. Jeśli w między czasie jej ziemskiej służby, mistrz znów wyruszy w jakąś podróż, kto wie za ile setek lat znów będzie miała okazję go spotkać?
Najstarszy żyjący Anioł Światła wzbudzał w niej dużą dozę szacunku i sympatii. Zupełnie jak ukochany ojciec wzbudza ciepłe odczucia wśród swoich dzieci. Co prawda to Najwyższy powołał ją do istnienia, wedle swojej woli i kazał się tak tytułować, a każde jego życzenie było dla niej rozkazem, jednak to właśnie Athaniel w jej oczach najbardziej zasługiwał na to miano. To on był pierwszą istotą, jaką zobaczyła w dniu swoich narodzin.
***
–Athanielu! Athanielu prędko! – Postawny mężczyzna o krótko przystrzyżonych, białych włosach odwrócił się słysząc swoje imię gdzieś z końca długiego korytarza. Widząc biegnącą w jego stronę rozgorączkowaną kobietę, odzianą w błękitną szatę uniósł brwi w niemym pytaniu. Czego chciała od niego wysłanniczka Dobrego?
– Kryształ Światła, on świeci! – Dodała, gdy tylko udało jej się wyhamować, cudem unikając zderzenia ze znacznie większym od siebie aniołem. Gdy już stanęła, otaksowała postać przed sobą badawczym spojrzeniem. Biel. To w zasadzie wystarczyło aby upewnić się, że stojący przed kobietą osobnik należy do Aniołów Światła. Stworzone z myśli Najwyższego zwykły uosabiać całym swoim istnieniem jego ulubiony kolor. Włosy, ubiór, którym w tym wypadku przypominał ziemskie zbroje płytowe, oczy, płaszcz, buty. Świetlista cera i cała ta promienna aura, jaka go otaczała. Gdy już oderwała oczy od przytłaczającej jasności, jaką promieniał mężczyzna, dostrzegła jego skrzydła i przypięty do pasa miecz. Skryty w pochwie, która jako jedyna nie była biała. Czarny materiał, obszyty srebrną nicią, układającą się w treść modlitwy, wyraźnie kontrastował z całą resztą. Miała pewność, że stoi właśnie przed dowódcą niebiańskich wojsk.
– Dobry prosi przekazać, że na złotej płycie jest Twoje imię, musisz pędzić do Komnaty Narodzin. – Wyrzuciła z siebie gdy już uregulowała kwestię swojego oddechu i ocknęła się z chwilowego oszołomienia.
–Moje?–  Mężczyzna zapytał szczerze zdumiony. Jednak nie czekał na jej odpowiedź, popędził przed siebie, niknąc wysłanniczce z oczu zaraz za najbliższym zakrętem. Za nic nie mógłby przegapić czegoś takiego.
Niebiańskie korytarze zdawały się ciągnąć w nieskończoność. I nie wiele odbiegało to od prawdy. Istotnie były wyjątkowo długie, tak jak żywot zamieszkujących zaświaty istot. Królestwo Nieba nie przypominało układem ludzkich siedzib. Próżno byłoby szukać tu murów, mostów czy innych fortyfikacji. Boskie zabudowania przypominały raczej sieć labiryntów, umiejscowionych na planie koła. Całość dzieliła się na siedem pięter, lewitując jedno nad drugim, zakotwiczone gdzieś w nieskończonej przestrzeni wśród chmur.
Tylko poszczególne sale posiadały sklepienia. Większość obszaru pozostawała otwarta. Prócz cyklu nocy i dnia, nic się tu nie zmieniało. Nie było deszczu, pór roku, ciepła czy zimna. Dlatego zadaszenia, nie znajdowały tu większego zastosowania prócz podkreślenia statusu danej komnaty, jako miejsce na kolejne zdobienia niebiańskich artystów. Czas był pojęciem względnym, potrzebnym jedynie do pilnowania zdarzeń mających miejsce na ziemi.
Anioł rozpostarł w biegu parę dużych, śnieżnobiałych skrzydeł, których pióra gdzieniegdzie zakończone były czerwonym pigmentem. Był w drodze do Najwyższego aby zdać raport z ostatniej wyprawy pod bramy Wielkiej Otchłani, więc w chwili spotkania z asystentką Dobrego przebywał na najwyższym poziomie. Komnata Narodzin znajdowała się w samym sercu niebieskiego królestwa, potrzebował jak najszybciej pokonać przynajmniej trzy piętra.
Gwałtownie skręcił w lewo i po prostu przeskoczył nad rzeźbioną barierką. Poszybował w dół, trzepocząc skrzydłami. Czuł wiatr tnący jego twarz kiedy nabierał pędu. W końcu wylądował z hukiem, o włos omijając jedną z kolumn, zdobiącą korytarz na czwartym piętrze. Jak okiem sięgnąć kolorem, który zdominował kluczowe dla królestwa piętro, był błękit. Dobór kolorystyki nie był zaskakujący, zważywszy na fakt, że było to królestwo Dobrego. Wystrój był zdecydowanie mniej przytłaczający niż piętra innych bóstw. Korytarz zdobiły gładkie, błękitne kolumny bez zbędnych rzeźbień, umiejscowione na równie gładkiej, wyłożonej białą płytką podłodze. Ściany w większym stopniu również pomalowano błękitnym barwnikiem. Ich jedyną, acz dość urokliwą ozdobą, był szeroki na pół metra pas brązowej farby, pokryty malunkami ulubionych roślin Dobrego - białej lilii w uścisku laurowych gałązek. Symboli czystego serca, honoru i mądrości.
Wpadając jak burza do Komnaty Narodzin skupił na sobie spojrzenia wszystkich, którzy zdążyli się już zgromadzić. Narodziny Anioła Światła, jak zawsze wywoływały niemałą sensację.
– Jesteś wreszcie! Chodź, zaraz się zacznie! – Łagodny, kobiecy głos wyrwał anioła z chwilowej zadumy i zmusił do zwrócenia srebrnych oczu w jej stronę. Stała za tłumem aniołów dobra, służących najbardziej prawemu z bóstw. Byli świadkami. Dokumentowali wszystkie najważniejsze wydarzenia, a to niewątpliwie do takich należało.
Biała suknia, w jaką była odziana kobieta wyróżniała się na tle wszędobylskiego błękitu. Wysoka postać o pociągłej twarzy i smukłej sylwetce, właśnie traciła cały swój majestat, przestępując z nogi na nogę.
– Avena, dawno się nie widzieliśmy. – Athaniel przywitał się, wyciągając w kierunku kobiety swoją dłoń. Czując uścisk smukłych, długich palców uśmiechnął się.
– Święte Ogrody są wyjątkowe jak wiesz, przepustki zdarzają się bardzo rzadko – Odparła, a w jej zazwyczaj łagodnym i radosnym głosie, wyraźnie można było wyczuć niecierpliwość i niemałą nutę ekscytacji. Anielica nie odrywała oczu od wielkiego kryształu, kształtem przypominającego ziemski pąk róży. – Ale nie mogłabym ominąć narodzin podopiecznego prawda? – Wtrąciła po krótkiej chwili ciszy.
– Podopiecznego? Twoje imię jest na złotej płycie? – Athaniel nie ukrywał swojego zdziwienia. Przeniósł wzrok z twarzy swojej rozmówczyni, na jedną z płytek ustawionych w okół kryształu. Rzeczywiście, wśród migoczących, runicznych znaków odnalazł jej imię, tak samo jak swoje na tabliczce tuż obok. Wszystko wskazywało na to, że istotnie będzie to wyjątkowa chwila wśród mieszkańców niebieskiego królestwa. Pierwszy raz w ciągu jednego cyklu miało się narodzić dwoje dzieci. – Rodzeństwo– przemknęło mu przez myśl, choć wśród nich taki rodzaj więzi w ogóle nie występował.
W końcu kryształowe płatki zaczęły się rozchylać, stopniowo i powoli odsłaniając dwie małe postacie, jakie do tej pory skrywał w swoim wnętrzu. Nie czekając aż płatki rozchylą się do końca, Avena podbiegła do wyjątkowego kwiatu. Z czułością godną świeżo upieczonej matki, podniosła śpiącego chłopca, owijając go w białą tkaninę, którą do tej pory przewiązaną miała w pasie. – Eschatiel – Rzuciła w przestrzeń i przytuliła malca do swojej piersi. Athaniel zupełnie jej nie rozumiał, nadal spoglądając na to wszystko z lekkim niedowierzaniem. Jednak generał anielskich zastępów nie mógł pozwolić sobie na oznaki nieprzygotowania. Czekało go kolejne zadanie i miał nieodparte wrażenie, że będzie to jedna z najtrudniejszych jego misji. Ostrożnym krokiem zbliżył się do serca kryształu. Nie był tak zapobiegawczy jak Avena. Cała ta sytuacja była zupełnym zaskoczeniem. Wyciągnął dłoń na wysokość swojego ramienia i odpiął złote klamry, przytrzymujące płaszcz, który do tej pory zdobił jego plecy. Przyklęknął i z możliwie jak największą ostrożnością podniósł drugą z nowo narodzonych istot. Malutką dziewczynkę, o przenikliwych srebrnych oczach, które właśnie skupiły się na jego twarzy. Dziecko uśmiechnęło się i przyłożyło niewielką dłoń do gładkiego policzka mężczyzny. –Ellelet. – Odrzekł, jak gdyby sam z siebie. Nie miał pojęcia skąd przyszło mu do głowy to imię, po prostu wiedział. Jak gdyby dziecko swoim dotykiem samo przekazało mu tę informację. Wszyscy dzisiaj zostali połączeni jakąś mistyczną więzią, która właśnie zaciskała swoje pęta.
***
– Gotowi Panowie? Ruszamy! – Dźwięk rogów i krzyki mężczyzn wyrwały ją z zamyślenia, przerywając kłębiące się w jej umyśle wizje z przeszłości. Co roczne wielkie polowanie, organizowane w Księstwie Yew właśnie się rozpoczęło. Wśród licznie zgromadzonych uczestników, znalazł się również Ared. Mężczyzna był w swoim żywiole. Zajął swoją pozycję, nasłuchując buszujących tuż przed nim chłopów, zatrudnionych przez zarządce miasta w charakterze nagonki. Ich krzyki i hałas miały wypłoszyć zwierzynę.
– Tam jest! – Wykrzyczał ktoś z przodu. Myśliwy natychmiast utkwił wzrok we wskazanym miejscu, odnajdując cel wyprawy. Wielkiego odyńca, który swoim rozmiarem prawie dorównywał krasnoludzkim kucom. Zapowiadał się ciekawy dzień.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nowe początki

Biały Jeleń