Nowe początki
Bandyci, mordercy, potwory. Okolice Księstwa Yew były pełne tego tałatajstwa.
Jednak mimo towarzystwa tak wątpliwej jakości, urok tutejszych lasów działał na młodego Areda bardzo mocno. Niemal z każdą kolejną wędrówką błądził myślami wśród ogromnych cisów, charakterystycznych drzew, spotykanych wyłącznie w yewiańskiej puszczy. Yewiańskie cisy znane były ze swoich grubych pni, przypominających objętością kilka zrośniętych ze sobą drzew. Kolorowe liście tworzyły potężną koronę, która okalała każdy egzemplarz takiego drzewa, przypominając gęste chmury oświetlone zachodzącym słońcem.
Myśliwy często wspominał piękno polan porośniętych najróżniejszymi kwiatami i ziołami. Ellelet czuła, że wśród tych wszystkich tęsknych myśli w umyśle jej podopiecznego powoli kiełkuje jakiś większy plan.
Łowczy podróżował dużo, bardzo dużo. Zdecydowanie więcej niż przeciętny człowiek, a przynajmniej taki wniosek wysnuła obserwując młodzieńca, na podstawie wiedzy jaką posiadała na temat życia różnych ziemskich istot.
Od tragicznych wydarzeń podczas Nocy błogosławieństw minęła już ponad dekada. Jednak dla kogoś, kto powoli dobija do pięciuset lat istnienia, było to ledwie mrugnięcie okiem. Wiele chwil z życia myśliwego zlewało się w jakąś bliżej nieokreśloną plamę. Młodzieniec w tym czasie bardzo dojrzał i stał się mężczyzną tuż przed trzydziestką.
Syn Styliana miał już ponad piętnaście lat. Młody Shane bardzo dobrze opanował swoją wilczą naturę i doskonale potrafił się kontrolować. Od kilku lat na stałe związał się z okoliczną watahą wilkołaków i to z nimi mieszkał na co dzień, w nieznanej ojcu i wujowi lokalizacji. Co jakiś czas odwiedzał ojca w mieście, kontynuując nauki przyrodnicze. Ochoczo wyczekiwał również powrotów wuja, aby wysłuchać kolejnych, fascynujących opowieści na temat miejsc, które ten miał okazję odwiedzić. Choć Stylian ciężko zniósł konieczność rozłąki z synem wiedział, że jest to lepsze rozwiązanie. Im rzadziej był z nim widywany, tym mniejsze były szanse, że ktoś w końcu zacznie ich o coś podejrzewać. Sosaria nie należała do kontynentów przyjaznych dla takich stworzeń jak wampiry czy wilkołaki. Tym bardziej, że wielu z nich mordowało ludzi, znacznie utrudniając przetrwanie spokojniejszym osobnikom. Inkwizycja urządzała wiele polowań i tropiła przedstawicieli tych "podgatunków" wyjątkowo zaciekle. Nierzadko stosując wyjątkowo brutalne metody przesłuchań na każdym, na kogo padł choć cień podejrzeń o konszachty z tymi istotami. Czasem wystarczyło nawet, że ktoś przeżył ich atak, by zyskać zainteresowanie łowców potworów. A podejrzliwość okolicznej ludności sprawy nie ułatwiała. Wśród chłopów zamieszkujących podmiejskie wioski było wiele niewykształconych, nieoczytanych osób. Najgorsi z nich, znudzeni monotonnością swojej egzystencji potrafili upatrywać w inkwizycyjnych egzekucjach ciekawej rozrywki. Lub przynajmniej sposobu na wzbogacenie się, jeśli akurat za jakieś informacje wyznaczono nagrodę. To, czy owe informacje są zgodne z prawdą nie liczyło się wtedy aż tak bardzo.
Dlatego druid w duchu cieszył się ze swojej niewiedzy. Nie mając pojęcia gdzie przebywa Shane, nie był w stanie wydać lokalizacji, w razie gdyby ktoś chciał kiedyś zmusić go do rozmowy na ten temat.
W ciągu tych dziesięciu lat, podczas jednego ze swoich licznych spacerów po okolicach Zielonego Księstwa, Ared natrafił na wyjątkowe miejsce. Daleko na północny wschód od miasta Yew, znalazł półwysep z dużą polaną, rozciągającą się od samego brzegu po granice pobliskiego lasu. Malowniczy zakątek, odcięty od ciekawskich oczu licznymi drzewami. Mężczyzna wiedział już, że to idealne miejsce na dom, którego od dawna mu brakowało.
Ellelet z ochotą obserwowała najnowszy projekt swojego podopiecznego. Dzięki mozolnej, wytrwałej pracy i wsparciu swojego brata, wkrótce nad brzegiem morza pojawił się zarys przyszłego domu. Gdy do kamiennych fundamentów dołączył solidny, drewniany szkielet, Ellelet wiedziała już, że "dom" to złe określenie na taki budynek. Ludzie konstrukcję tej wielkości, nazwaliby raczej willą lub dworkiem.
Z każdym kolejnym dniem posiadłość nabierała coraz więcej uroku i charakteru. Parter niemal w całości wykonano z drewnianych bali i wszystko wskazywało na to, że piętro wyglądać będzie dokładnie tak samo. W ciągu kilku kolejnych miesięcy przestrzenie pomiędzy balami drewna zostały uszczelnione mieszanką gliny z trawą lub mchem. Wstawiono okna i drzwi. Wkrótce na piętrze pojawiła się podłoga, będąca jednocześnie dachem parteru. Widziała ten zachwyt w oczach ich obojga. Słyszała kłębiące się w umyśle Areda myśli, będące mieszanką ekscytacji i nadziei na lepsze jutro.
Gdy ściany piętra stały już na dobre, mężczyźni zabrali się za budowę dwuspadowego dachu. Czekało ich jeszcze dokończenie komina i postawienie prostego, drewnianego płotu od frontu budynku. Po ponad roku, zakończenie prac było już niemal na wyciągnięcie ręki.
Podczas swoich licznych podróży, Ared zdobywał nie tylko wiedzę i ciekawe wspomnienia. Przemierzając Sosarię nieraz natknął się w dziczy na ciekawą roślinę, chętnie kupowaną przez magów jako składnik jakiegoś zaklęcia. Czasem pokonany potwór miał w swym posiadaniu coś cenionego przez alchemików czy kilka kamieni dla jubilera. Był już doświadczonym myśliwym i jego polowania nie ograniczały się wyłącznie do niedźwiedzi, jeleni czy dzików. Yewiańskie lasy były pełne agresywnych stworzeń, takich jak gargulce, harpie czy olbrzymie ettiny. Jednak celne oko i doskonałe umiejętności strzeleckie pozwalały mężczyźnie radzić sobie z takimi przeciwnikami.
Ponadto odkrył w sobie talent również do krawiectwa. Tworząc ubrania zarówno proste, jak i te co bardziej zdobione i wyszukane, szybko wkradł się w łaski zarówno miejscowych, jak i poszukiwaczy przygód, którzy często odwiedzali miasto. Dzięki temu znalazły się fundusze na budowę i wykończenie domu. Mógł też zatrudnić stolarza do wykonania potrzebnych mebli.
***
Przystanął tuż przed furtką i oparł o nią przedramiona. Szafirowe spojrzenie kierując na fasadę domu, oświetloną ciepłymi, pomarańczowymi promieniami zachodzącego słońca. Uśmiechnął się sam do siebie i pchnął niewielkie drzwiczki, z przyjemnością nasłuchując ich cichego, delikatnego skrzypnięcia. Aby dostać się do środka domu, mężczyzna pokonał trzystopniowe schody i sięgnął po klucz. Podwójne, drewniane drzwi o metalowych okuciach i zdobionych kołatkach uległy pozwalając mu wejść.
– Nareszcie w domu. – Mruknął sam do siebie i obejrzał się przez ramię, stojąc w przedsionku posiadłości. –Muszę tu coś powiesić. – Dodał, aby lepiej odnotować ten pomysł w swojej pamięci. Ostatnio ćwiczył tkanie gobelinów i jak sądził doskonale nadawały by się w tym miejscu, aby choć trochę ograniczyć wpuszczanie zimnego powietrza do wnętrza. Zbliżała się zima. Pierwsza zima jaką będzie mógł spędzić w swoim domu.
Miał cichą nadzieję, że swoją pierwszą zimę spędzi w towarzystwie brata. Jednak Stylian odwiedzał go coraz rzadziej i nie zapowiadało się, aby w najbliższym czasie miał zamiar coś zmienić. Sytuacja była dość ironiczna. Kiedy Ared w końcu osiedlił się w jakimś miejscu na stałe i ograniczył wędrówki, jego brat postanowił nagle wziąć z niego przykład i samemu zacząć zwiedzać rozległy świat. Shane był dorosły, niezależny i pochłonięty sprawami stada. I choć nic w zasadzie nie trzymało druida bezpośrednio w tej okolicy, myśliwy czuł w tym wszystkim jakieś drugie dno. I nie miał co do tego zbyt dobrych przeczuć. Nie mógł jednak zabronić przecież bratu podróżować, kiedy sam tyle lat spędził na poznawaniu bliższych i dalszych okolic Zielonego Księstwa.
***
– Wszystko na nic! –Warknął Ared odsuwając się od stołu, przy którym siedział przez ostatnią godzinę. Stara, mocno zbutwiała księga którą z wielkim trudem odzyskał z ruin pewnej biblioteki, właśnie rozpadła mu się w dłoniach, zostawiając na nich jedynie resztki spleśniałych stron. –Niech to szlag! Całą tą cholerną wyprawę! –Narzekał dalej. Ellelet pamiętała, że zdobycie tego egzemplarza kosztowało go wiele wysiłku. Kilka lat spędził na przeszukiwaniu każdej biblioteki na jaką trafił. Przepytał niezliczone ilości skrybów. Wydał spore kwoty na przekupienie bibliotekarzy by w końcu trafić na plotkę. Kilku zaprzyjaźnionych magów i wiele godzin poszukiwań w końcu wydało owoce i naprowadziło mężczyznę na trop zapomnianej nekropolii. Żeby tego było mało, cmentarza strzegły całe zgraje kościstych ożywieńców. Im głębiej zapuszczał się w odmęty katakumb tym gorsze przyszło mu omijać stworzenia. Zawiłych korytarzy w podziemiach chroniły nie tylko szkielety, ale też zombie czy nawet nieumarli magowie. Momentami zaczynał wątpić czy starczy mu mikstur wspomagających zwinność, widzenie w ciemności lub tych wybuchowych, które nosił ze sobą zawsze na wszelki wypadek.
Westchnął i usiadł z powrotem na krześle, opierając się łokciami o blat stołu przyłożył dłonie do twarzy, masując skronie. –Składniki....przynajmniej znam składniki. – Rzucił po chwili, chwytając za pobliskie pióro i maczając jego koniec w kałamarzu. Zanotował wszystkie pozycje, jakie zdążył zapamiętać z tej krótkiej lektury. Los bywał wyjątkowo złośliwy. Mimo tylu przeciwności zdołał księgę zdobyć, przetransportować całą tą drogę tylko po to, aby chwilę później zamieniła się w proch na jego oczach. –Znowu wracam prawie do punktu wyjścia, znowu muszę znaleźć opis tego rytuału! – Kontynuował rzucanie pretensjami. Był sam i mógł sobie na to pozwolić.
Anielica towarzyszyła mu bez ustanku, w każdej chwili jego życia. Doskonale zdawała sobie sprawę, że te wszystkie podróże jakie odbywał, nie były wywołane ciekawością otaczającego świata czy pragnieniem przeżycia fascynujących przygód. Ared wiedział, że ciąży nad nim jakaś klątwa. Charakter wiszącej nad nim aury pomogli ustalić mu zaprzyjaźnieni magowie, których poznał podczas tych wszystkich odbytych wypraw. Wiedział, że jego wszystkie problemy spowodował jakiś nekromanta. Dzięki Stylianowi i paru plotkom z rodzinnych stron połączył maga śmierci z nagłym odejściem swojego wuja. I to na niego od lat kierował swój cały gniew.
Każdą wolną chwilę poświęcał na studiowanie ksiąg i rytuałów. Badał uważnie każdą plotkę i pogłoskę, miejską legendę. Jak głupio by nie brzmiała. Często poszukiwania spełzły na niczym zapędzając go w ślepą uliczkę, ale raz na sto takich przypadków trafiał na ciekawy trop. Poprzysiągł sobie, że zdejmie urok i w końcu uwolni się spod szponów magii śmierci. Za wszelką cenę. Jedna z dwóch komnat na piętrze już przypominała pracownię magiczną. Ściany zdobiły potężne regały biblioteczne z równie potężną kolekcją ksiąg. Na podłodze widać było ślady po kreślonych kredą kręgach. Pod oknem piętrzyły się stosy notatek i resztki wypalonych świec. Stół przy którym pracował uginał się spod zgromadzonych składników. Z pomiędzy lekko przyschniętego już czerwonego mchu wyłaniała się złota miseczka z siarką. A tuż obok mieniła się w nikłym świetle łuska jaszczuroczłeka. Garść czarnych pereł już dawno sturlała się z blatu i potoczyła gdzieś w stronę zamkniętych drzwi.
***
Skłonił się wartownikowi i przekroczył północną bramę miasta. Yew zamieszkiwali głównie barbarzyńcy. Skrytą w puszczy miejscowość chroniła solidna palisada i kilka wież strażniczych. Bram było cztery, po jednej na każdą stronę świata.
Idąc od strony bramy północnej niemal od razu mijało się karczmę. Spory, dwupoziomowy budynek z ogrodzonym tarasem. Wzdłuż płotu ciągnął się gęsty, całkiem ładnie przycięty żywopłot. Po drugiej stronie piaszczystej drogi znajdowała się zbrojownia z kilkoma manekinami ustawionymi przed jej wejściem. To tutaj młodzi ochotnicy mogli ćwiczyć się podstawach walki na pięści lub broni białej. Kawałek dalej znajdował się największy i niejako najważniejszy budynek w mieście. Bank. Jak większość tutejszych zabudowań miał dwa poziomy. Mieszkańcy Yew najwyraźniej uznali, że budując piętrowe konstrukcje będą w stanie zmieścić więcej usług w mniejszej ilości budynków. Trzeba było przyznać, że dzięki takiemu podejściu poruszanie się po mieście było dość wygodne. Całe miasto utrzymane było w podobnej stylistyce. Wszystkie budynki, podobnie jak willa łowczego, zbudowano z drewnianych bali. Sporo było tu drzew i pnącego się po ścianach konstrukcji bluszczu. Ulice oświetlał blask rozpalonych wieczorem, żeliwnych latarni.
Kiedy tak jak Ared wkroczyło się do miasta północną bramą, najprościej było dostać się do banku poprzez obejście budynku z prawej strony. Po drodze mijając rozstawione tarcze strzeleckie, należące do mieszczącego się w tym samym budynku cechu łuczników.
Przed wejściem zazwyczaj trafiało się na wierzchowce, zostawiane w specjalnie przeznaczonym do tego miejscu. Choć konie należały do tych najpopularniejszych, nierzadko można było trafić na właścicieli lam, żuków czy nawet oswojonej chimery. Im potężniejszy był osobnik władający talentem do oswajania stworzeń, tym potężniejsze kreatury pozwalały mu się dosiąść. Oczywiście co bogatsi mogli pozwolić sobie na posiadanie niebezpiecznych stworzeń bez wkładania wysiłku w ich tresurę, jednak te najgroźniejsze posłuszne były wyłącznie temu, kto zadał sobie trud by je znaleźć i oswoić.
Łowczy wkroczył do dość dużej, otwartej izby. Powitał bankiera skinieniem głowy, jednak najpierw skręcił w lewą stronę do tablicy ogłoszeń. Sprawdzał ją regularnie, zbierając zlecenia związane z krawiectwem. –Nic –Mruknął cicho, sam do siebie i sprawnie załatwił sprawunki. Opłacił podatki, zdeponował zarobione złoto, zostawiając parę groszy na nagłe wydatki. Wspiął się na piętro, gdzie urzędował miastowy krawiec. Asortyment miał mocno podstawowy, jednak Ared lubił do niego zaglądać. Jeśli miał szczęście, mógł zaopatrzyć się w zapas tkaniny i nici po nawet znośnej cenie. Co ciekawe, na końcu sali, za drzwiami oznakowanymi tajemniczymi symbolami znajdowało się pomieszczenie, w którym adepci szkół wszelakich mogli rozwijać swoje magiczne zdolności. Izba była pobłogosławiona przez kilku kapłanów, otoczona specjalną barierą by w ten sposób chronić resztę budynku i okolicę przed ewentualnymi wypadkami takich ćwiczeń.
Wychodząc z banku wpadało się od razu na targ, na który składało się zaledwie kilka stoisk, a tuż obok znajdowało się niewielkie podium z gilotyną. Zaraz za miejscem kaźni swoje usługi oferował tutejszy golibroda. Kawałek dalej znajdował się port, w którym oprócz ryb można było uzyskać dostęp do przewoźnika i zachodniej bramy. Poza tym w tej okolicy znajdował się również ratusz i biblioteka, siedziba władcy Księstwa.
Na południe od banku swój zakład miał rzeźnik z kucharzem, u którego prócz prostych acz całkiem smacznych potraw, można było zaopatrzyć się w kilka podstawowych składników jak jaja, chleb czy mleko. I to właśnie tu Ared kierował teraz swoje kroki. Zbliżała się pora kolacji, a miał wielką ochotę na jajecznicę z dodatkiem boczku.
Poprawił plecak, który założył na jedno ramię. Nie miał w nim zbyt wiele, więc taki sposób noszenia nie specjalnie mu zawadzał. Gdy mijał ponownie budynek banku, poczuł jak po plecach przechodzi go dziwny, nieprzyjemny dreszcz, Obejrzał się mimowolnie przez prawe ramię i skupił wzrok na dwóch, tajemniczych postaciach.
Obie postacie odziane były w ciemnoszare togi, a sądząc po posturze byli to mężczyźni. Jeden z nich właśnie znikał mu z oczu, wchodząc do środka bankowej izby. Jednak ten drugi, jak gdyby czując na sobie uporczywy wzrok Areda, zatrzymał się i skierował głowę w jego stronę, odsłaniając tym samym swoją twarz.
–Filian– Ellelet, do tej pory nie specjalnie przejęta podróżą podopiecznego, obróciła się momentalnie, słysząc jego słowa wypowiedziane pod nosem z nieukrywaną pogardą. Tak samo jak Ared, od razu rozpoznała w zakapturzonej postaci jego wuja, na widok którego mężczyzna właśnie zaciskał dłoń na rękojeści swojego łuku. Był pewien, że to ten zdrajca. Teraz, tu, pod samym nosem!
Jednak nim zdołał cokolwiek zrobić, obaj mężczyźni zniknęli tak samo nagle, jak nagle się pojawili.
Komentarze
Prześlij komentarz