Jedno serce - dwa ciała

Stała w rogu pokoju. W obecnej postaci Ellelet była niedostrzegalna dla ludzkich oczu. W spokoju obserwowała młodą czarnowłosą kobietę zmagającą się z przyniesieniem na świat tego, nad którym kazano jej roztoczyć pieczę. Od samego początku coś szło nie tak, jak powinno. Czuła to i powoli zaczynała domyślać się efektu, jaki przyniesie bardzo ociągający się poród. Gdy nagle pobladły wszystkim twarze, wiedziała, że jej obawy się spełniły. Matka dziecka straciła przytomność pod wpływem wysiłku i smutku, którego doznała zaraz po porodzie. Ojciec opuścił mieszkanie, by z dala od oczu innych dać upust emocjom. Wuj dziecka natychmiast wyszedł zaraz za nim. Choć była tu od paru chwil, doskonale wszystkich rozpoznawała. 
Była w końcu aniołem. Istotą wyjętą znad ziemskiego pojmowania rzeczy. Umiała przejrzeć aurę każdej istoty, jej serce i umysł. Rozeznanie się w rodzinie swojego podopiecznego nie było dla niej niczym wymagającym.
W powietrzu wisiała rozpacz, złość, rozczarowanie i poczucie niesprawiedliwości. Mimo że podczas przeprowadzania zmarłych słyszała już wiele różnych słów, obecne wyrzuty i bluzgi soczyście wzbogaciły jej słownictwo. Nie wywołało to jednak w niej żadnej reakcji. Zbliżyła się do małego, sinego ciałka, które leżało w przygotowanej kołysce owinięte w koc. Jej białe i pozbawione źrenic oczy lustrowały chłopca od głowy po palce stóp. Przez moment miała nawet wrażenie, że jest w stanie zrozumieć wszystkie emocje, jakimi teraz byli targani ci wszyscy ludzie. W przypadku starca zapewne nie kiwnęłaby palcem. Ba! Nie zrobiłaby nic w zasadzie w każdym innym przypadku. Tym razem było jednak inaczej. To dziecko było pod jej opieką. Nie miało nawet okazji jeszcze otworzyć oczu, a już zmuszone zostało je zamknąć. Odwróciła na moment twarz w stronę wyjścia. Czuła zbliżającą się ciemną, pełną negatywnej energii aurę. Wiedziała już, po jakiego rodzaju pomoc udał się wuj chłopca. Nekromanta. Ludzki czarodziej igrający ze śmiercią. Ożywiający zmarłych. Przez takich jak on już nie raz musiała wypuścić z rąk świeżo przyprowadzone dusze. Przez takich jak on nie dokańczała zadań, a tego nienawidziła najbardziej. Nie miała zamiaru pozwolić, aby taki szarlatan zrobił z chłopca jednego ze swoich mrocznych sługusów. Na wpół rozumnego tworu, na wyłączne usługi swojego pana. Wielu w niebie gardziło takimi jak on i Ellelet była wśród nich.
Przyzwała do siebie berło. To samo, którym wcześniej posługiwała się przy Wrotach Przejścia. Chwyciła je w obie dłonie i uniosła nad swoją głową, by po chwili opuścić powoli w stronę ziemi. Stuknęła nim dwukrotnie drewnianą podłogę, po czym berło zatrzymało się i utkwiło w wyznaczonym przez nią miejscu. Szepcząc tylko sobie znane słowa, aktywowała kryształ osadzony na szczycie swojej laski. Klejnot zamigotał łagodnie, a wokół niego wytworzyła się delikatna, złota poświata. Przypominająca drobny pył łuna skupiła się w wąski strumień i popłynęła w stronę malutkiego ciała. Po chwili z berła wydobył się drugi strumień. Ten z kolei wystrzelił w stronę piersi anielicy.
Od początku wiedziała, że na leczenie chłopca było już za późno . Jego dusza wisiała teraz między światami. Miała niewiele czasu. Zaledwie chwilę, nim jej brat zdąży otworzyć Wrota i przybędzie tu po duszę niemowlęcia. Po przeprowadzeniu jej przez przejście nie będzie już odwrotu. Wiedziała też, że nie dostałaby tego zadania, gdyby Ojciec nie ufał jej umiejętnościom. Przecież nie powierzyłby jej pieczy tego dziecka, z góry wiedząc, że umrze jeszcze zanim się narodzi. Tylko po to, by ona obserwowała bezczynnie tę tragedię. Nie kazałby go pilnować, gdyby jej obowiązki miały się skończyć po kilkugodzinnym porodzie. Nie wygłaszałby tego całego monologu i nie zmieniał własnych zasad, gdyby miała tu tkwić bezczynnie.
Wymawiając tajemne inkantacje, które znane były tylko Aniołom Światła, ostrożnie ujęła w swoje dłonie małe rączki dziecka. Uśmiechnęła się delikatnie, pochylając się nad chłopcem i całując go w czoło. Zaraz potem przyłożyła jego małą dłoń do swojej piersi, nucąc kolejną część zaklęcia. Jej delikatny i dźwięczny głos sprawiał, że wypowiadane słow abrzmieniem przypominać mogły kojącą kołysankę, jaką matki zwykły śpiewać swoim dzieciom do snu. Choć nie miało to żadnego wpływu na działanie zaklęcia, uznała, że w obecnej sytuacji taka melodia po prostu pasuje.
Berło zabłysło, otaczając chłopca białą łuną. Skrzywiła się, czując upływającą z niej olbrzymią ilość sił i palący ból w piersi. Na co dzień takie odczucia były jej zupełnie obce. Nie mogła czuć bólu, nie była nawet przecież cielesna. Jednak właśnie recytowała jedno z najpotężniejszych zaklęć. Zakazane inkantacje. Właśnie oddawała połowę swojego serca temu małemu dziecku. Swoją energię, małą część swojej mocy. Musiała bardzo uważać, nikt z żyjących na ziemi nie powinien posiadać jakiegokolwiek ułamka ich zdolności, zbyt wiele zła mogłoby się wydarzyć. Jednak w tym momencie nie miała innego pomysłu. To rozwiązanie wydało jej się słuszne, a zawsze robiła to co uznała za słuszne.
Włosy które w normalnych okolicznościach sięgały jej aż za kolana, teraz falowały w powietrzu pod wpływem wydobywającej się z niej energii. Jej blask słabł, w za mian za to obserwowała, jak martwe do tej pory ciało, nabiera coraz więcej kolorów. Kiedy przymknięte dotąd powieki powoli podnosiły się, nawet taka istota jak ona była w stanie poczuć przyjemne ciepło w swoim ciele.
Nie wiedziała jeszcze co znaczy to uczucie, mogła jednak stwierdzić z całą stanowczością, że było bardzo miłe. Czuła, że postąpiła dobrze, choć nadal bała się konsekwencji.
Musiała przyznać, że szafirowe źrenice dziecka, były najpiękniejszymi, jakie do tej pory zdarzyło jej się widzieć. A widziała już ogromne ilości różnych ras. I choć nie była w stanie dostrzegać zbyt wielu barw na ziemi, tak tą widziała doskonale wyraźnie, w całej jej głębi. Nie zdążyła się jednak zbyt długo nacieszyć ich widokiem. Chwilę po tym jak udało jej się przywrócić dziecko do życia, do pokoju wpadł odziany na czarno mężczyzna, cały otoczony przez tę paskudną, negatywną energię, jaką wcześniej udało jej się wyczuć.
Kto tu jest! – Wysyczał ochrypłym głosem, intensywnie rozglądając się po pokoju, ale nie mógł jej przecież dostrzec, nikt nie mógł.
Czuję Cię... – Odziany w czerń mężczyzna pochylił się nad dzieckiem. Zaklął siarczyście czując od niego bijącą, łagodną aurę. Teraz wiedział już na pewno, że ktoś go ubiegł i, że malec nie przyda mu się tak, jak planował od samego początku. Nekromanta rozejrzał się uważnie. Na moment skupiając wzrok w rogu pokoju, na kawałku podłogi pod oknem. Czyli dokładnie tam, gdzie siedziała ona, wyczerpana tak dużą utratą sił.
Nie oddam Ci go tak łatwo... – Wyszeptał jakby do siebie, choć zdawała sobie sprawę, że w jakiś sposób mężczyzna jest świadomy jej obecności. Widząc jak planuje splugawić swoją magią niewinne ciało, natychmiast się podniosła. Nie mogła mu na to pozwolić. Ten jednak choć jej nie widział, wyczuwał drgania i zakłócenia magii w powietrzu, jakie wywoływała swoją obecnością. Natychmiast wycelował w nią zaklęciem, które w obecnym jej stanie, zaraz powaliło ją na ziemię.
Na jej jasnej postaci zaczęły pojawiać się czarne plamy. Ranił ją i kaleczył, swoją mroczną siłą. Skrzywiła się czując jak mnóstwo natężonej, negatywnej aury plugawi jej ciało, niczym najgorszy możliwy brud. Kiedy zbliżyła się do chłopca po raz kolejny, osłaniając go przed poczynaniami nekromanty, ten ponownie potraktował ją silnym zaklęciem. Upadła na ziemię. W normalnej postaci mężczyzna nie stanowiłby dla niej zagrożenia. Dla anioła jej pokroju nie byłby żadnym wyzwaniem. 
Ale teraz, w duchowej formie ograniczonej do roli przeciętnego stróża, zwłaszcza po pozbyciu się połowy swojej siły nie wiele już mogła zdziałać. Poza tym przecież miała nie ingerować bardziej, niż było to konieczne. Wróciła chłopcu życie, nie mogła za wszelką cenę układać jego losów tak jak by chciała. Mimo iż coś w środku aż ją skręcało na myśl, co ten paskudny człowiek może chcieć od tak małego dziecka. Mogła jedynie patrzeć, jak mężczyzna przykłada dłonie do ciała malca, wypełniając jego ciało swoja paskudną mocą.
Sprawię, że nie będzie w stanie wyczuć żadnej magii, będzie na nią odporny. Nigdy nie dowie się, że to Ty a nie ja, powołałaś go znów do życia. – Twarz czarownika wykrzywiła się w paskudnym uśmiechu. To do niego musiało należeć ostatnie słowo. – Przez ciebie został wypełniony jakąś świętą energią, nie spotkałem takiej jeszcze, ale to nic. Kolejne paskudztwo dobra, do wyplenienia. Dzięki tobie żyje, a dzięki mnie będzie żyjącym umarlakiem. – Kolejny uśmiech pojawił się, kiedy nekromanta wypowiadał słowa rzucanej na dziecko klątwy. Na skutek jego zaklęć, piękne, szafirowe oczy chłopca, przypominały teraz szare, szklące oczy umarłego.
***
Matka Natura była dla nas wielce łaskawa! Módlmy się do niej i dziękujmy za cud, jakim nas obdarzyła. Młody Ared cudem przeżył swoje narodziny, Matka Natura wsparła nas, kiedy wszyscy byli pewni, że już wszystko stracone! – Wykrzykiwał pod niebiosa wuj, razem z weselącymi się rodzicami chłopca. Ellelet stała tuż obok kołyski malca. Przyglądając się całemu temu przedstawieniu. Jedynie matka i ojciec chłopca i Ci co bardziej wtajemniczeni, wiedzieli, że krzyczący do tłumu mężczyzna sprowadził kogoś z zewnątrz do pomocy, przy „cudownym ozdrowieniu". Cała reszta żyła kłamstwami jakimi Filian zdołał ich nakarmić.
***
Wraz z upływającym czasem i Filian dorobił się potomka. Ledwie jednak ten zdążył nieco podrosnąć, w progi jego domu zawitał znajomy mu nekromanta. Filian nie miał jednak zamiaru oddawać mu własnego syna, choć od lat znał cenę usług mężczyzny. Sam się na nią zgodził. Wiedział też, że mag śmierci, nie wykonał zadania tak, jak miał to zrobić na samym początku. Ared jakimś cudem sam powrócił do życia, a ten jedynie użył go do swoich nekromanckich rytuałów, nakładając na niego jakąś klątwę.
 Dlatego Filian nijak nie czuł się zobowiązany do wywiązywania się z umówionej zapłaty. Nekromanta nie miał jednak zamiaru pozostawać wobec tej niesłowności obojętny. Nim odszedł, wyrzekł słowa przepowiedni, skierowanej w stronę swojego niedawnego wspólnika:
"Więc twór który pomogłeś ożywić stanie
się tym który będzie nosił twoja śmierć przy sobie
a następnie zamknie wśród run
i ukryje przed światem aby pamięć o tobie zaginęła".
Choć wuj Areda zdawał sobie nic nie robić ze słów rozgniewanego nekromanty, Ellelet czuła, że w głębi duszy kotłuje się w nim bardzo wiele emocji, od strachu po gniew. Jakby podświadomie wiedział, że przepowiednia nie jest tylko garścią słów rzuconych na wiatr. Prócz strachu, wujem chłopca zaczęły targać wątpliwości mieszane z wyrzutami sumienia. Klątwa nekromanty rosła siłę z każdym kolejnym dniem, a obarczony nią chłopiec z każdym oddechem coraz bardziej przypominał z wyglądu umarłego. Ziemista cera, szary, szklący wzrok. Przy każdym spotkaniu, przypominał wujowi o jego winie całym sobą. Z każdą chwilą Filianowi coraz ciężej było znosić widok bratanka. Ponieważ sam parał się magią, odszukał odpowiednie zaklęcia i przy najbliższej okazji wręczył rodzicom Areda srebrne, pokryte misternymi runami kolczyki. Nie musiał ich namawiać. Wystarczyła obietnica, że dzięki nim chłopak choć trochę bardziej będzie przypominał inne dzieci z wioski. Dzięki nim cera znów nabrała koloru, a oczy swojej wyjątkowej, szafirowej barwy. Ten widok przepełnił rodziców malucha ogromną ulgą, a na twarzy Ellelet wywołał uśmiech. 
Na rozmyślaniu i pakowaniu swojego dobytku, Filian spędził kilka dni. Pewnego dnia, pod osłoną nocy, wyruszył w towarzystwie nekromanty w tylko im znanym kierunku. Opuścił na dobre wioskę i swoją rodzinę, a słuch po nich zaginął.
 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Narodziny Światła

Nowe początki

Biały Jeleń